Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powiślański pitaval. Gdy za straty na państwowych polach karano śmiercią

JANUSZ OPALEŃSKI
Sale sądowe były czasem niemym świadkiem wielu dramatów... FOT. PIOTR SZYMAŃSKI
Sale sądowe były czasem niemym świadkiem wielu dramatów... FOT. PIOTR SZYMAŃSKI
W 1948 roku w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Gdyni zakończył się proces o sabotaż gospodarczy. Dwaj administratorzy majątkami ziemskimi w powiecie sztumskim: Józef Preuss i Ottomar Zielke zostali skazani na karę śmierci.

W 1948 roku w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Gdyni zakończył się proces o sabotaż gospodarczy. Dwaj administratorzy majątkami ziemskimi w powiecie sztumskim: Józef Preuss i Ottomar Zielke zostali skazani na karę śmierci. Wyrok na Zielke wykonano rok później.

Józef Preuss zarządzał majątkiem w Watkowicach w drugiej połowie lat 40. ub. wieku. Zainteresował się jego osobą Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. W rezultacie prokurator oskarżył go o sabotaż gospodarczy. Miał on bowiem dopuścić do tego, że na polu zgniło 758 kilogramów ziemniaków. Trzeba było zaorać niewielkie poletko cebuli, buraków cukrowych i marchwi. Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdyni urządził pokazową rozprawę w Sztumie i skazał na karę śmierci. Dziś taki wyrok szokuje i każdy uzna go za sądową zbrodnię. Ale wówczas proces miał drugie dno i nie chodziło o żaden sabotaż. To był jedynie pretekst, by zastraszyć tych wszystkich, którzy w stalinowskiej rzeczywistości próbowali myśleć inaczej, niż zezwalała na to "władza ludowa".

Razem z Preussem na ławie oskarżonych zasiadł Ottomar Zielke, inny administrator państwowego majątku w powiecie sztumskim. Najprawdopodobniej władzy chodziło o jego fizyczne usunięcie, a zarzut sabotażu dobrze temu mógł służyć. W 1946 roku Zielke wspierał antykomunistyczne podziemie. Jak? Ukrywał Zdzisława Badochę "Żelaznego", rannego dowódcę szwadronu V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej majora Zygmunta Szendzielarza ps. "Łupaszka".

Przypomniana historia
Powiśle stało się na jakiś czas dla majora i jego podwładnych dobrym schronieniem. W tutejszych majątkach ziemskich pracował znajomy z czasów wileńskiej konspiracji, Marian Romantowski. To on znalazł dla "Łupaszki" gospodarstwo na Zajezierzu, a gdy zrobiło się gorąco - w Jodłowce. Był to potem punkt koncentracji dla brygady. Obecność "leśnych" zaowocowała akcjami zbrojnymi w powiecie. 10 czerwca 1946 roku doszło do potyczki w Tulicach z siłami Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa. Podczas wymiany ognia zginęło trzech milicjantów, a trzech zostało rannych. Dwóch zatrzymanych funkcjonariuszy UB na miejscu rozstrzelano.

Ranny w obojczyk został dowódca szwadronu „Żelazny” - ppor. Zdzisław Badocha. Leczył się potem w konspiracyjnym szpitalu zorganizowanym w majątku czernińskim. Administrował nim Ottomar Zielke, pochodzący z Kaszub. Jego siostrzenica Halina opiekowała się rannym.

28 czerwca w Czerninie pojawiła się grupa operacyjna MO i UB. Szukano Jana Semki, administratora z Zielenic, który współpracował z antykomunistycznym podziemiem. „Żelazny” zginął podczas próby ucieczki.

Za pomoc szwadronom „Łupaszki” przed sądem stanęli administratorzy: Marian Romantowski, Jan Semka i Ottomar Zielke. Ten ostatni zeznał w śledztwie, że zorganizował szpital w Czerninie na polecenie Semki. Zielke uniknął wyroku, Semka otrzymał trzy lata.

Spreparowany proces
Ale po dwóch latach spreparowano proces o sabotaż gospodarczy. Oskarżono o to Zielkego i Preussa. Obaj zostali skazani na karę śmierci. Apelację, którą złożył adwokat tego pierwszego, odrzucono i wyrok wykonano w 1949 roku. Najwyższy Sąd Wojskowy "złagodził" karę Preussowi do 15 lat więzienia, a amnestia do 10. Wszystko za niecałą tonę ziemniaków, trochę buraków, marchwi... Podobno sąd jako okoliczność łagodzącą wziął pod uwagę, że przed wojną Preuss jako działacz polonijny był szykanowany przez Niemców. Był też inwalidą, stracił rękę.

Po 10 latach od wyroku minister sprawiedliwości wystąpił z rewizją nadzwyczajną. Rozprawa odbyła się znowu w Sztumie, tym razem z uwagi na zły stan zdrowia Preussa. "Wyrokiem z 26 kwietnia został uniewinniony od zarzutu sabotażu gospodarczego - donosił "Dziennik Bałtycki". - W uzasadnieniu wyroku Sąd Wojskowy stwierdził, że oskarżony Preuss był jednym z dobrych administratorów...".

Oskarżony Stanisław R.
Watkowice po raz kolejny pojawiają się w annałach sądowych. "Czy Stanisław R. jest zabójcą Wojciecha M.?" - rzuca się w oczy tytuł z "Dziennika Bałtyckiego" z 1958 roku. Zacytowałem go niedokładnie, opuszczając pełne brzmienie nazwiska oskarżonego i ofiary. Przed półwieczem, choć nie mieliśmy w Polsce prasy bulwarowej, gazety nie patyczkowały się, by chronić dane osobowe. To tak na marginesie.
Do zabójstwa doszło w nocy z 25 na 26 stycznia 1957 roku. Wojciech M. był stróżem w tamtejszym Państwowym Gospodarstwie Rolnym. Nad ranem znaleziono jego ciało w oborze. Obok leżała pokrwawiona laska i drąg. Wezwano milicję. Podczas oględzin do pomieszczenia wszedł Stanisław R. Zmieszał się i wyszedł. Śledczym wydało się to podejrzane. Tym bardziej, że sprowadzony pies tropiący dwukrotnie podążył tropem z obory do furtki jego domu. Podczas rewizji znaleziono ubranie poplamione krwią. Była tej samej grupy, co ofiary. W toku dalszego śledztwa ujawniono, że mężczyźni byli ze sobą skłóceni. R. groził stróżowi śmiercią. Obciążało go w pewien sposób także to, że dwukrotnie był karany.

Stanisław R. został aresztowany. Nie przyznawał się do winy, a w więzieniu - jak wspominają mieszkańcy wsi - rozpoczął głodówkę protestacyjną. Akt oskarżenia o zabójstwo trafił do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. Ten jednak nie znalazł dowodów winy, a wątpliwości rozpatrzył na korzyść obwinionego. Zarówno ofiara, jak i oskarżony mieli tę samą grupę krwi, a więc nie można było wykluczyć, że R. odzież poplamił sobie - tak jak zeznawał - kiedy skaleczył palec. Pies milicyjny zaprowadził do furtki domu, w którym mieszkał, ale na tym ślad się urywał...

Prokurator nie zgodził się z wyrokiem uniewinniającym. Zaskarżył werdykt do Sądu Najwyższego. Ten jednak wskazał na błędy w prowadzonym śledztwie. Nie zbadano, czy Stanisław R. miał skaleczony palec, zapomniano o badaniu daktyloskopijnym drąga i laski, aby stwierdzić, czy na nich były ślady linii papilarnych; jeśli tak, to czyje...

Sprawa trafiła do ponownego rozpoznania w gdańskim sądzie. Kolejny proces zakończył się uniewinnieniem oskarżonego. Po wyjściu z więzienia wyprowadził się wkrótce ze wsi. Zarówno mordercę stróża z PGR, jak i motyw zbrodni zasnuła mgła tajemnicy.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sztum.naszemiasto.pl Nasze Miasto