Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ziemia sztumska po wojnie. Rosjanie straszyli: "Wszystko do Wisły będzie nasze, a Polaków należy wybić do nogi"

Witold Chrzanowski
Witold Chrzanowski
W PRL Armia Czerwona była przedstawiana jako największy przyjaciel Polski i Polaków
W PRL Armia Czerwona była przedstawiana jako największy przyjaciel Polski i Polaków Domena publiczna
Powiat sztumski był zawsze ostoją polskości, tradycji i patriotyzmu. Mieszkający tu "za Niemca" nasi rodacy marzyli przez wieki o powrocie do Macierzy. Gdy tak się, w 1945 roku, stało, niewiele jednak mieli powodów do radości. Prześladowani wcześniej przez Niemców trafili pod but armii sowieckiej i powolnej jej administracji "ludowej" Polski.

Powiat sztumski był drugim co do wielkości, po Gdańsku, skupiskiem polskiej ludności autochtonicznej. W 1945 roku stanowiła ona blisko 17 proc. wszystkich mieszkańców tej ziemi. Na wsi ten odsetek był jeszcze większy, bo Polacy stanowili tu 40 proc. ludności.

Gdy ziemia sztumska została pod koniec stycznia 1945 roku zajęta przez Armię Czerwoną (sowiecką, radziecką - niepotrzebne skreślić) wielu z autochtonów stało się ofiarą bestialskich sołdatów. Całą ludność powiatu, podobnie jak innych obszarów Prus Wschodnich i Zachodnich (a także Pomorza i Śląska) Rosjanie uważali za zwolenników Hitlera. Paradoksalnie, los Polaków był wówczas jeszcze gorszy od losu Niemców.

Niech przemówi świadectwo historii (cytat za: Bartłomiej Garba, "Położenie ludności rodzimej powiatu sztumskiego w świetle statystyk powstałych w wyniku uchwały Biura Politycznego KC PZPR z lipca 1950 roku dotyczącej polityki wobec ludności autochtonicznej"): "Rosjanie ostentacyjnie okazywali swą niechęć do ludności polskiej. Za przykład może posłużyć wypowiedź z sierpnia 1945 r. kapitana rosyjskiego w obecności dwóch Niemek: „Polacy to nasi wrogowie i trzeba ich wybić do nogi”; inny przedstawiciel „bratniej armii” w Starym Targu oświadczył: „Tutejsze tereny aż do Wisły należą do ZSRR i ludność miejscowa, która przyjęła narodowość polską, zostanie wywieziona do ZSRR".

W nienawiści do Polski i Polaków Sowieci posuwali się nawet do tolerowania symboliki III Rzeszy. 13 września 1945 roku szef Wydziału Śledczego Komendy Powiatowej MO w Sztumie zawiadamiał swoich przełożonych z Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku, że dwa dni wcześniej w Dzierzgoniu "nieznani sprawcy" wywiesili "flagę hitlerowską oraz wystawili na widok publiczny portret Goeringa". Gdy w odwecie władze polskie poleciły przesłuchać wszystkich zamieszkałych w Dzierzgoniu Niemców, żołnierze sowieccy grożąc bronią palną nakazali zwolnić zatrzymanych.

Wczorajsi (czy tylko wczorajsi?) wyznawcy narodowego socjalizmu dobrze wiedzieli, gdzie szukać schronienia i opieki. Przedstawiciele polskiej administracji cywilnej alarmowali tak w drugiej połowie 1945 roku władze centralne w Warszawie: "Niemcy uciekają do kołchozów [gospodarstw rolnych tworzonych przez sowiecką administracje wojskową - przyp. red.], chroniąc się w ten sposób przed ewentualnym skoszarowaniem w obozie pracy. Należałoby definitywnie ograniczyć zakres działalności gospodarstw sowieckich, uzurpujących sobie prawa do dysponowania siłą roboczą niemiecką bez zezwolenia administracji polskiej. Niemcy, w oczekiwaniu na wysiedlenie, prowadzą robotę destrukcyjną wśród autochtonów, czemu władze administracyjne energicznie przeciwdziałają”.

Postępowanie sowieckich żołdaków nie ograniczało się jednak do brania w obronę swoich niedawnych (do czerwca 1941 roku) sojuszników. Przez wiele miesięcy po zajęciu powiatu polską ludność ziemi sztumskiej poddawano brutalnym prześladowaniom i gwałtom.

Niech kolejny raz przemówią świadkowie historii (dalsze cytaty za: Bartłomiej Garba, op. cit.): „Gwałty, rabunki, morderstwa miały miejsce prawie we wszystkich miejscowościach. Pietrzwałd gehennę przeżył na początku lutego. W ciągu dwóch dni zamordowano 22 osoby”.

Opowiada Anna Macuga: "Przyjechałam do Pietrzwałdu z dziećmi. Przyszła zima, czterdziesty piąty. Front, Rosjanie. Zgonili nas w jeden kąt domu. W sąsiednim pokoju zastrzelili rodziców. Ciała wyrzucili przez okno na podwórze. Zostaliśmy wywiezieni do Sztumu, a potem do Starego Targu. Choć to niedaleko, to pozwolono nam wrócić dopiero po dwóch miesiącach. Sąsiadom udało się to wcześniej, pogrzebali pomordowanych. Ciał moich zamordowanych rodziców nie mogli nigdzie znaleźć”.

Ciała rodziców pani Anny zostały odnalezione w stercie słomy w stanie rozkładu, kilka dni po ich powrocie do wsi.

Bestialstwo "wyzwolicieli" nie miało granic: „Spalkowi, który usiłował obronić córkę, jeden z żołnierzy odciął szablą głowę. Kilkunastoletnią Beatę Ciechanowską ściągnęli z wozu […]. Jej ciało zostawili straszliwie okaleczone na kupie gnoju. Borzymscy […] – matka stanęła w obronie napastowanej córki. Otrzymała postrzał w brzuch. Nie zdołała uratować córki ani jej kilkudniowego dziecka”.

I następny cytat: „W Postolinie zginął we własnym domu od kul Józef Zblewski, a jego żona uderzona żelazkiem w głowę pełnej sprawności umysłowej nigdy nie odzyskała. We wsi Stążki zabito gospodarza Melcera za ukrycie 3 koni. W małej osadzie Kątki wymordowano starców, kobiety i dzieci. Dwunastu mieszkańców zabito w Dąbrówce Malborskiej. Zamordowano ks. Gotfrieda Fuchsa ze Sztumu i E. Rahmela z Pietrzwałdu. Ks. J. Tamm został wywieziony i nie wrócił".

Na porządku dziennym były zabójstwa i gwałty kobiet. W pamięci rodzimych mieszkańców powiatu pierwsze dni "wolności" kojarzą się ze strachem przed śmiercią własną, bliskich i sąsiadów, a także obawą przed wywiezieniem do ZSRR.

Rosjanie rozpoczęli organizowanie wywózek zaraz po zajęciu ziemi sztumskiej. Wywózki trwały do czerwca 1945 roku. Jak podkreślają historycy, miały one charakter chaotyczny i bardzo często wywożono osoby narodowości polskiej. Taki los spotkał m.in. Joachima Dumalskiego, który po aresztowaniu 28 stycznia w Miranach pierwszą noc spędził w Pułkowicach, następną w Brachlewie, gdzie przebywał kilka dni. Do przejściowego obozu NKWD w Suszu szła już grupa licząca około 1500 osób.

Jak informują źródła historyczne: "Byli w niej ludzie z Elbląga i powiatu oraz Polacy z robót przymusowych. W Suszu wszyscy spali w hotelu dworcowym. Nocą wybuchł pożar, drzwi wyjściowe były zamknięte, ratowano się skacząc z pierwszego piętra. Ranni nienadający się do dalszego transportu zostali zastrzeleni przez NKWD."

Hildegarda Pryszlak trafiła z Dzierzgonia aż do Krasnowodzka. „W marcu 1945 roku zabrano mnie i jeszcze cztery kobiety. Wcześniej z miasta wywieziono wielu mężczyzn. NKWD nie wybierało – Niemcy, Polacy. Trasa wiodła przez Elbląg, więzienie w Barczewie, kolejnym etapem był Królewiec. Wreszcie załadowano nas do wagonów. Nie wiedzieliśmy dokąd jedziemy. Po wielodniowej gehennie znaleźliśmy się w Baku skąd statkiem dopłynęliśmy do Krasnowodzka" - wspominała kobieta.

Przy takich tragediach codzienne rabunki, jakich dopuszczali się sowieccy "wyzwoliciele" można uznać prawie za "niewinne figle".

Niech kolejny raz przemówią źródła historyczne: „W powiecie sztumskim żołnierze sowieccy rabowali inwentarz żywy z gospodarstw osadniczych, kosili łąki, zbierali płody rolne, ubrania itp. Nie respektowali żadnych zarządzeń władz polskich, a interwencje ludności polskiej u majora NKWD urzędującego w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Sztumie nie przynosiły żadnych rezultatów. Wypadki tego typu zdarzały się długo po zakończeniu działań wojennych. W dniu 5 V 1947 został dokonany napad rabunkowy na Bronisławę Borkman zam. w Sztum-Polu, zrabowano jej bieliznę i rzeczy osobiste na sumę 370 zł. Napadu, jak się okazało, dokonali żołnierze radzieccy z majątku Kaniewo."

Ofiarami bezprawia często padali ocaleni z niemieckiej zagłady działacze Związku Polaków w Niemczech. Do tego grona należał m.in. Leon Polomski, pierwszy po wojnie wójt w Starym Targu, który zorganizował całą gminę.

Padł on ofiarą donosu, jakoby należał do NSDAP, i został aresztowany, 15 stycznia 1946 roku, przez polską już bezpiekę. Tak jego losy opisują źródła historyczne: "Funkcjonariusze zabrali wówczas radio, krowę, świnię, jeden dywan, baranice. (...) Celem przyznania się do winy bito go po piętach i głowie liną, a po twarzy ręką. Następnie kazano mu się rozebrać do koszuli i zamknięto go do piwnicy przy 15 stopniach mrozu, bez łóżka i wszelkiego okrycia na kilka godzin. Podpisał protokół prawie w nieświadomości. Gdy oświadczył, że należał do Związku Polaków, urzędnik UB powiedział: "ch... z waszym Związkiem Polaków, tu Polaków nie było, tu dla was miejsca nie ma, chyba gdzieś w pustyni.""

Na szczęście nie wszyscy z władz mieli podobny do tego ubeka stosunek do autochtonów. Wkrótce po wojnie rozpoczęto weryfikację ludności, która miała oddzielić Polaków od Niemców, którzy na mocy postanowień jałtańskich mieli opuścić granice Rzeczypospolitej.

W powiecie sztumskim za przeprowadzenie weryfikacji odpowiadał były prezes Związku Polaków Brochwicz-Donimirski. To właśnie dzięki przedstawicielowi tej patriotycznej, wielce zasłużonej dla zachowania polskości na Powiślu rodziny, udało naprawić się szereg tragicznych błędów błędów i wyrównać, choć częściowo, rachunek krzywd.

To już jednak zupełnie inna historia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzierzgon.naszemiasto.pl Nasze Miasto