Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ten czterokrotny morderca zakończył swoje życie w Zakładzie Karnym w Sztumie!

Witold Chrzanowski
Witold Chrzanowski
Ostatnio przedstawiliśmy sylwetki najsłynniejszych więźniów Zakładu Karnego w Sztumie. Byli wśród nich bohaterowie, były i kanalie. Osoba, o której dzisiaj piszemy z pewnością nie zaliczała się do pierwszej z tych grup. Nie wspomnieliśmy o niej w poprzednim materiale, gdyż - z racji liczby dokonanych zbrodni - "zasługuje" w na osobne potraktowanie. W grudniu tego roku minie 12 lat od śmierci w sztumskim ZK Eugeniusza Mazura - czterokrotnego mordercy i jednej z ostatnich osób skazanych w Polsce na karę śmierci. Podobnie jak w przypadku Zygmunta Brzoskowskiego Mazur uniknął wykonania kary głównej.

Urodził się w Worpławkach na Warmii. Edukację zakończył na szóstej klasie szkoły podstawowej, powtarzając wcześniej klasy 2 i 5. Od dziecka sprawiał kłopoty wychowawcze. Znany był z wyrafinowanego sadyzmu, początkowo kierowanego wobec zwierząt. Rozrywał drobne zwierzęta, ukręcał łby kotom, kastrował psy. Nie mogący dać sobie rady z potomkiem rodzice oddali w końcu swojego nastoletniego już syna na parobka do rodziny Miazków, jego późniejszych ofiar. We wspomnieniach Mazura traktowany był przez gospodarza jak niewolnik, wszyscy go wyśmiewali, dlatego powstał u niego duży uraz psychiczny w stosunku do tej rodziny.

Po raz pierwszy trafił do więzienia w 1968 roku, po pobiciu 10 października tego roku mężczyzny na przystanku PKS. Następne wyroki otrzymywał Mazur także za pobicia. Był bardzo agresywny, często bił swoje ofiary kołkiem lub orczykiem, kopał po głowie, krępował ręce drutem. W sumie przed wyrokiem za zabójstwo spędził w więzieniach 12 lat - na podstawie siedmiu wyroków sądowych.

Znęcał się nie tylko nad obcymi, ale i nad własną rodziną, m.in. kazał swoim małoletnim dzieciom trzymać nocnik, do którego się załatwiał za to, że nie pamiętały ojca, jak wrócił z więzienia. Między kolejnymi wyrokami najdłużej na wolności spędził półtora roku.

Latem 1990 roku przyjechał do Babieńca (obecnie wieś w warmińsko-mazurskim) i zatrzymał u mieszkającej tu siostry. Zatrudnił się wówczas jako pomocnik przy żniwach u Jana Miazka, który do Babieńca przybył z rodziną dwa lata wcześniej. Pomagał za drobne wynagrodzenie, jedzenie, papierosy. Popracował jednak niedługo, bo Miazkowie nie byli z niego zadowoleni – za mało pracował, a za dużo pił. Mazur był zdania, że należy mu się jeszcze 212 tysięcy zł (przeddenominacyjnych). Ponadto twierdził, że Jan Miazek jest mu winien pieniądze za kurs taksówką z Reszla do Babieńca, kiedy to po wspólnej libacji alkoholowej Mazur odwiózł swojego pijanego pracodawcę do domu. Kilkakrotnie odwiedzał Miazków w celu odebrania „długu” – bezskutecznie.

8 stycznia 1991 roku wieczorem po raz kolejny pojawił się w obejściu Miazków. Pod poszewką kurtki miał dwa wykonane przez siebie kłusownicze noże, którymi polował na zwierzęta. Mazur wiedział, że Miazkowie sprzedali dzień wcześniej świnię i z tym wiązał nadzieje na odzyskanie pieniędzy. Gospodarz odmówił jednak jakichkolwiek pieniędzy, pokazując pusty portfel. Rozkładając ręce powiedział też, wskazując na leżący obok nóż kuchenny, że może go nawet zabić, on jednak nie zapłaci. Mazur sądził, jak później zeznał, że zostanie przez Miazka zaatakowany. Wyciągnął wówczas szybko swój nóż i zadał gospodarzowi śmiertelne ciosy w szyję, płuca i serce, po czym rzucił Jana Miazka na wersalkę. Zwłoki gospodarza zostały odnalezione z prawie odciętą od tułowia głową.

Następnie poszedł do kuchni, w której zastał półtoraroczną Monikę, córkę Miazków. Posadził dziecko na krześle, po czym wyszedł na podwórko. Wszedł do obory, w której zauważył światło. Zastał tam żonę Jana, Annę trzymającą na ręku 3-letnią córeczkę Agnieszkę i brata Anny, 16-letniego Grzegorza Stachowskiego. Mazur oświadczył Annie, że ich pieniądze są mu już niepotrzebne, ale lepiej niech wezwie pogotowie do swojego męża. Gdy przerażona Anna zaczęła krzyczeć, morderca uderzył kobietę w twarz, zapomniał jednak, że w dłoni trzyma nóż i trafił w szyję trzymanej na rękach dziewczynki. Krzyczącą z przerażenia dziewczynkę ugodził zaraz potem nożem w serce, następnie zadał jeszcze kilkanaście ciosów zarówno Annie Miazek, jak i trzymanej ciągle przez nią na rękach Agnieszce. Obrażenia zadane czterocentymetrowej szerokości nożem okazały się śmiertelne dla żony Jana Miazka. Brat Anny, Grzegorz ruszył z widłami w rękach w kierunku Mazura na pomoc siostrze. Mazur rzucił w niego nożem trafiając prosto w serce po czym zaczął głową nieprzytomnego chłopaka uderzać o ścianę. Według Mazura próbował tylko wyrwać tkwiący głęboko w ciele nóż. Osuwającemu się na ziemię Grzegorzowi zadał jeszcze kilkanaście ciosów nożem. Ponieważ mała Agnieszka ciągle płakała, uderzył główką dziecka o ścianę powodując rozległe obrażenia tyłu głowy, następnie zadał kilka ciosów nożem w klatkę piersiową i szyję, by na koniec rzucić dziecko o ziemię powodując m.in. pękniecie czaszki ofiary. Opuszczając miejsce zbrodni zapalił papierosa i rzucił zapalona zapałkę. Niedługo później zabudowania gospodarskie stanęły w płomieniach.

Na pomoc przy pożarze ruszyli nieświadomi jeszcze niczego sąsiedzi. Wyprowadzili też oni część trzody i zabrali ocalałą Monikę Miazek. Później odnaleźli ciało Jana Miazka, a po kilku godzinach zwęglone zwłoki Anny i Agnieszki Miazek oraz Grzegorza. Do Babieńca wysłano kilkudziesięciu policjantów z okolicznych gmin i z Olsztyna.

Zachowanie Eugeniusza Mazura wzbudziło podejrzenia jego siostry Mieczysławy W. – kiedy przyszedł do niej 8 stycznia ok. godziny 19, ostrzygł włosy i spalił zakrwawione ubranie, poza tym stał się bardziej nerwowy niż zwykle. Niepokój wzbudziła też obrączka niewiadomego pochodzenia, którą chciał sprzedać swoim siostrzenicom za 200 tysięcy zł. Siostra znając jego kryminalną przeszłość powiązała jego osobę z czterokrotnym morderstwem i powiadomiła policję. Mazur został zatrzymany dwie doby po dokonaniu zbrodni. Początkowo nie przyznawał się do niczego, jednak po jedenastu dniach przyznał się do zabójstw i opisał wszystko ze szczegółami. Nie przyznawał się jedynie do kradzieży obrączki należącej do Anny Miazek. Po kilku latach przyznał, że zabrał obrączkę na poczet długu, ale po jakimś czasie odwołał to w następnych zeznaniach.

W czasie procesu w Sądzie Wojewódzkim w Olsztynie zachowywał się arogancko. Wielokrotnie obraził członków składu orzekającego, groził świadkom. Nie wyrażał skruchy. 4 marca 1992 roku sąd skazał Eugeniusza Mazura na czterokrotną i łączną karę śmierci. Słysząc wyrok zareagował... "gestem Kozakiewicza". Wyroku jednak nie wykonywano z powodu trwającego już wówczas moratorium na wykonywanie kary śmierci.

Skazanego skierowano na dodatkowe badania do Collegium Medicum w Krakowie, gdzie stwierdzono znaczne ograniczenie poczytalności w chwili zbrodni. Podczas rewizji nadzwyczajnej 13 października 1993 roku Sąd Najwyższy uchylił wyrok kary śmierci i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.

24 lutego 1995 roku Sąd apelacyjny w Warszawie po zapoznaniu się z opinią biegłych wydał kolejny wyrok w sprawie. Eugeniusz Mazur został skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności.

Wyrok odbywał w Zakładzie Karnym w Sztumie, gdzie też zmarł kilka lat przed końcem kary.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sztum.naszemiasto.pl Nasze Miasto